Nigdy tak dobrze nie skończyłem etapu ze sztywnym podjazdem na metę, właśnie te podjazdy (10%) były zawsze moją piętą achillesową. Pomijając już fakt samej obstawy i fakt że to mój pierwszy wyścig w tym roku.
Oczywiście znów podjazd wzięty z tyłu, gonitwa, przechodzenie maruderów czyli niepotrzebne marnowanie sił ale to już urok mojego ścigania. Teraz zostaje mi niedziela na którą patrzę z dużym optymizmem nawet jeśli słyszę, że ludzie w grupie nie uznają tego za prawdziwą górę bo to tylko 5,5% średniego nachylenia. Ja bym się nie zgodził… moim zdaniem mimo wszystko „jest co jechać”.
foto: corvospro