Najpiękniejszą drogą na Szczyt

Wiele lat czekałem na te słowa i zwycięstwo, na które Sylwek zasłużył jak mało kto. W sporcie nie przyznaje się jednak zwycięstw za zasługi, trzeba samemu je wyrwać i właśnie to zrobił na Mount Ventoux kolarz Liquigasu. Sięgnął po nagrodę za lata katorżniczej pracy, za samozaparcie, odporność na krytykę i miłość do kolarstwa. Chłopak z Bydgoszczy, którego trener po pierwszych treningach powiedział ojcu, że kolarza to z niego nie będzie.

Jak kiedyś mi opowiadał, nawet po dwóch latach treningów byli tacy, którzy dopiero co przyszli do klubu i urywali go z koła. On jednak pokochał kolarstwo i postanowił poświęcić się mu całkowicie. Skazał się na samotność wyjeżdżając do Włoch w wieku kilkunastu lat. Zamieszkał w Montignoso, bo ma stamtąd tylko kilka kilometrów do wielokilometrowych, górskich podjazdów.

To właśnie góry były zawsze jego terenem, jak kiedyś powiedział: gdyby nie było gór, nie byłbym kolarzem. 5, 6 godzin na siodełku, setki kilometrów i tysiące metrów przewyższenia – tak dzień w dzień, sezon po sezonie. Z wiarą w to, że pasja i miłość do kolarstwa, poparte ciężką pracą, dadzą efekt nawet, jeśli nie jest się wybitnie utalentowanym.

W Polsce o Sylwku długo było cicho, a on wspinał się coraz wyżej w kolarskiej hierarchii. Pracował dla Pantaniego, Simoniego i Cunego stając się jednym z najbardziej cenionych pomocników w kolarskim peletonie. W ubiegłym roku, na wyraźną prośbę Ivana Basso podpisał kontrakt z Liquigasem. Kilka miesięcy później z ofertą jazdy w Astanie zadzwonił Johan Bruyneel. Od kilku lat o zatrudnienie Szmyda w Caisse d’Epargne starał się Alejandro Valverde.

I właśnie dziś, na Mount Ventoux, wspólnie z Valverde Sylwester Szmyd dał nam spektakl, jakiego polscy kibice oczekiwali od wielu lat. Ileż lat musiało mu przelecieć przez głowę na ostatnim kilometrze mitycznej góry. Ileż wyrzeczeń, które doprowadziły do wspaniałego zwycięstwa. Wjechał na Szczyt najpiękniejszą drogą, żaden kilometr podjazdu nie został mu darowany. Dziś oczywiście znalazło się nagle wielu kibiców, którzy „zawsze wierzyli w jego sukces”… Na szczęście Sylwek nie ma problemu z odróżnieniem prawdziwych kibiców od tych, którzy uwierzyli w niego teraz, chociaż jeszcze wczoraj spisywali go na straty, wyśmiewając pracę „jakiegoś gregario”.

Poczytajcie jutro gazety, przejrzyjcie portale i posłuchajcie komentarzy. Będzie śmiesznie i straszno. Wsłuchajcie się także w wypowiedzi tych, którzy od lat odmawiają najlepszemu polskiemu kolarzowi prawa do startu w narodowej reprezentacji. A jeśli naprawdę kibicowaliście Sylwkowi, to mam Wam coś do przekazania, bo sam był zbyt zmęczony by siadać dziś do pisania. Prosił mnie, bym w jego imieniu podziękował wszystkim, którzy byli z nim i przy nim przez wszystkie lata kariery, którzy wspierali go w codziennej pracy i dążeniu do celu.

A ja dziękuję Tobie Sylwek. Nie tylko za dzisiejsze fantastyczne zwycięstwo. Dziękuję za rozmowy o kolarstwie, dzięki którym zrozumiałem wiele rzeczy. Za możliwość uczestnictwa w treningach i podpatrywania przygotowań do najważniejszych wyścigów. Wreszcie za Twoją pasję, najszlachetniejszą ze sportowych emocji.

tekst: Adam Probosz , cyclo.pl

foto: corvospro