Poprzeczka nigdy nie była tak wysoko

Ostatnie dwa lata były trudnym okresem zawodowej kariery, ale to już przeszłość. Do gry wraca z nową porcją motywacji i ambitnie postawionymi celami, które jak sam mówi nigdy nie sięgały tak wysoko. Sylwester Szmyd w tegorocznym sezonie reprezentował będzie CCC Sprandi Polkowice.

Karierę zawodową rozpoczął w 2001 roku w Tacconi Sport-Vini Caldirola. Przez rok jeździł wspólnie w drużynie z Marco Pantanim, gdzie wspomagał Włocha na najtrudniejszych etapach Giro. Później przyszedł czas na Lampre i Liquigas, z którymi związany był w sumie przez 8 lat. Ostatnie dwa sezony to hiszpański Movistar, w którym jednak nie odnalazł swojego miejsca. W 2015 roku Sylwester Szmyd założył pomarańczowe barwy polskiej ekipy CCC Sprandi Polkowice.

– Spodziewałeś się, że w ostatnich latach swojej zawodowej kariery sportowej ścigał się będziesz w polskiej grupie szosowej?

– Bardziej chciałem niż spodziewałem się. Nie sądziłem jednak, że uda mi się kiedyś ścigać w polskiej drużynie, która osiągnęła tak wysoki poziom, aby być zapraszaną na wyścigi World Tour i Giro.

Odnoszę wrażenie, że podpisanie kontraktu z CCC Sprandi Polkowice odebrałeś trochę, nazwijmy to, „z ulgą”. Choć w Twojej głowie przewijały się myśli o niepewnej przyszłości i nawet kolarskiej emeryturze – o czym zresztą sam pisałeś – możliwość dalszego ścigania była czymś, na co jeszcze bardzo mocno liczyłeś. Dobrze odczytuję Twoje przemyślenia?

– Tak, myślę, że w skrócie tak to można opisać. Myślę, że po 14 latach w ProTour ciężko by mi było pójść do drużyny, która jeździ tylko małe wyścigi trzeciej kategorii. CCC Sprandi to już całkiem inny poziom i na szczęście udało się podpisać kontrakt.

A może po prostu obawiasz się „rozstania” z zawodowym kolarstwem i chcesz odłożyć ten moment na jak najpóźniej?

– Chcesz powiedzieć, że czas już było skończyć się ścigać?!

Nie, absolutnie nie miałem tego na myśli. Chodziło mi raczej o czysto ludzkie obawy przed czymś, co się kiedyś musi skończyć.

– Nie obawiam się. Żyję z tą świadomością od wielu lat. Kolarstwo nie jest ani początkiem, ani końcem, nie jest całym moim życiem. Nie zmienia to jednak faktu, że nie będzie to łatwy moment, biorąc pod uwagę, że na rowerze jeżdżę od 27 lat i odkąd sięgam pamięcią, nie ma w niej życia bez roweru, wyścigów, treningów.

Nie jest mi komfortowo pytać o kolarską emeryturę, bo przed Tobą przynajmniej jeszcze rok ścigania, ale poza kolarstwem masz chyba przynajmniej jedno albo i dwa wielkie hobby. Jednym z nich jest enologia. Myślałeś, aby zająć się tym na poważnie, np. otwarcie sklepu z winami w Polsce, czy założenie własnej bodegi? To chyba świetny sposób na „zajęcie się sobą” po odstawieniu roweru na bok?

– To prawda. Drugim hobby jest turystyczne latanie awionetką, ale to właśnie enologia jest moim głównym zainteresowaniem. Mógłbym godzinami rozmawiać o winach. Sklep raczej nie wchodzi w grę, bardziej skłaniałbym się ku produkcji własnego wina w Polsce, gdzie winiarstwo się rozwija. Moim marzeniem jest winnica w Barolo, które znam najlepiej, ale tam ceny są nieosiągalne.

Gdzie i jak nauczyłeś się pić wino?

– Od 1998 roku mieszkam w Italii, tak więc siłą rzeczy właśnie w tym kraju. Do obiadu, czy kolacji, w każdym domu podaje się wino. Miałem znajomego, u którego często jadłem i gdy prosiłem o wodę, nie pijąc jeszcze wtedy wina, on powtarzał mi, że od wody to się rdzewieje i że u niego pije się tylko wino.

Masz swoją ulubioną selekcje? To wina włoskie, z racji lat spędzonych w tym kraju, czy inne? Białe, czy czerwone, starzone, czy młode, zbudowane, czy bardziej lekkie?

– Piemont, Barolo i Barbaresco, czyli wina starzone, złożone, bardzo wymagające. Poznałem już wielu producentów Barolo. Od 5 lat mieszkam na południu Francji i od jakiegoś czasu moja druga „miłość” to Bourgogne. Niestety, jak to z winami francuskimi, za dobre trzeba zapłacić bardzo dużo. Natomiast z białych win pijam tylko francuskie „bąbelki”. Kolarstwo dało mi możliwość poznawania wielu wielkich win, które normalnie byłyby nieosiągalne.

Myślisz, że Polska jest krajem, w którym wino zacznie odgrywać tak znaczącą rolę jak np. we Włoszech czy Francji? Czy to raczej kwestia kulturowa, której raczej już nie da się łatwo zmienić?

– Na pewno nie w kwestii produkcji takiej ilości wina, bo ku temu nie mamy po prostu warunków klimatycznych. A jeżeli chodzi o spożycie, aby dojść do takich wielkości jak obserwuje się we Francji czy Italii, chyba potrzeba będzie pokoleń. To właśnie wspomniana kwestia kulturowa.

Wróćmy do sportu. Jesteś już oficjalnie kolarzem CCC Sprandi Polkowice, ekipy w pełnym słowa znaczeniu profesjonalnej. Osobiście uważam, że w obecnej sytuacji chyba nie mogłeś trafić lepiej, zważywszy także na plany startowe, jakie ma zespół. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?

– Jak najbardziej. Żadna drużyna Professional Team nie byłaby lepsza, patrząc na kalendarz startowy, czy na to jak szybko odnalazłem się w teamie. Niekoniecznie także mogłaby być lepsza jakaś ekipa z ProTour. Mam tu na myśli sytuację z moich ostatnich dwóch lat zawodowstwa, gdzie właściwie ścigałem się bez kalendarza, nigdy do końca nie wiedząc na jaki wyścig wystawi mnie drużyna.

Optymistycznie nastawiony przed sezonem? Czy niezbyt dobry nastrój, który pozostał z minionych dwóch sezonów spędzonych w Hiszpanii masz już za sobą?

– Bardzo optymistycznie. W kolarstwie nie zaniedbuję niczego robiąc wszystko na 100%, tak więc wierzę, że będzie dobrze. Staram się żyć teraźniejszością i nie myślę już o tym, co było. Mam dość trudne zadania na ten rok.

Mocno „wypaliła” cię przygoda z Team Movistar? – mało ścigania, niepewność startów, niejasne cele.

– Tak, psychicznie były to dwa najcięższe sezony w karierze. Po sezonie naprawdę chciałem dać już sobie spokój z kolarstwem.

Przez te dwa lata nie słyszeliśmy o Tobie zbyt wiele, na pewno mniej niż za czasów Liquigas. Schowałeś się gdzieś na trzeci plan, co nawet było widać w twojej blogowej aktywności i treści wpisów. Myślisz, że straciłeś pewność siebie? Zgubiłeś wtedy motywację do dalszej zawodowej rywalizacji?

– Otóż to. Brak pewności siebie i motywacji do rywalizacji jest trafnym określeniem. Byłem przyzwyczajony, że jak powiedziano mi szykuj się do Giro, Touru czy na Vueltę, nikt nie poddawał pod wątpliwość mojego przygotowania do wyścigów. W Movi było trochę inaczej. Dla mnie całkowicie nienormalna sytuacja, aby udowadniać na wyścigach poprzedzających wielki tour, że jestem odpowiednio przygotowany, aby znaleźć się w składzie.

Chyba teraz motywacja powraca. Świetny kalendarz przed Wami, no i Giro d’Italia. Zaproszenie na różowy wyścig było zaskoczeniem?

– Podpisując kontrakt Piotr [Wadecki – przyp. red.] mówił, że są duże szanse na Giro, ale zanim się nie pojawiła oficjalna informacja od organizatora, takiej pewności nie było. Dla mnie oznacza to postawienie sobie poprzeczki tak wysoko, jak jeszcze nigdy nie była zawieszona. Poprzeczki, która jeszcze parę miesięcy temu leżała dla mnie w zasadzie już na ziemi. Sądziłem, że nie wyznaczy mi więcej żadnego sportowego celu.

Ta „dzika karta” na jeden z trzech wielkich tourów pokazuje, że polskie kolarstwo bardzo urosło w siłę. Zmieniło się podejście Włochów czy Hiszpanów do polskiego kolarstwa? Chyba już przestaliśmy być krajem z trzeciego świata?

– Tak, na pewno. W ostatniej dekadzie było nas mało na wyścigach ProTour, nie mówiąc już o wygrywaniu. Teraz mamy Polaka mistrza świata, zwyciężamy w ważnych wyścigach. Nie można już dłużej nie brać Polski pod uwagę.

Twoim zdaniem to w dużej mierze kwestia ostatnich sukcesów Michała Kwiatkowskiego czy Rafał Majki? Bez ich zwycięstw Włosi nie zdecydowaliby się zaprosić CCC na Giro?

– Tego nie wiem i ciężko powiedzieć, czy organizator nie zaprosiłby nas bez ich wyników. Na pewno to, co oni zrobili w ostatnim sezonie w dużej mierze pomogło na zwrócenie uwagi organizatorów na polskie kolarstwo.

Stawiasz przed sobą jakieś osobiste, sportowe cele na ten rok?

– Giro d’Italia i później Tour de Swiss, jako cele nadrzędne. Chcę przygotować się jak najlepiej na te imprezy i być wśród protagonistów. Muszę się przypomnieć polskim i włoskim kibicom.

Oprócz enologii i kursu sommelierskiego, wspomniałeś, że pasjonujesz się lotnictwem. Dużo czasu spędzasz w powietrzu? Z tego, co mi wiadomo, masz licencję pilota.

– To tez zależy od ilości wolnego czasu. Latam w aeroklubie w Albendze, 90 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. W okresie ciężkich przygotowań i startów bardzo mało, jesienią i zima znacznie więcej.

Wiążesz z tym jakieś plany czy to kwestia wyłącznie rekreacji i sposób na wolny czas? Może w przyszłości usłyszymy o Sylwestrze Szmydzie, jako zawodowym pilocie?

– Rozważałem opcję zrobienia licencji ATPL, żeby latać samolotem liniowym, ale na razie zapotrzebowanie na pilotów się zmniejszyło. Poza tym wiązałoby się to z bardzo dużym wydatkiem i co najważniejsze, nie chciałbym już spędzić kolejnych nastu lat życia na walizckach z nienormowanym czasem pracy i z dala od rodziny…

Rozmawiał Fabian Florek, źródło: kolarstwo.s24.pl