Giro i po Giro…

Patrząc obiektywnie myślę, że pojechaliśmy ładny wyścig. Można nas krytykować, że za dużo „ciągaliśmy”, że może sami się „wycięliśmy” ale Ivan od początku chciał jechać tak jakby miał koszul na plecach. Byli mocniejsi.

Giro całościowo w porównaniu do zeszłorocznego lżejsze, łatwiejsze. Zgadzam się całkowicie z jednym z komentarzy, że organizator jeśli chce aby było więcej walki na trasie i większą selekcje to nie może robić etapów z 4-6 podjazdami, ponad 200km i ponad 5tyś metrów przewyższenia. My w końcu też mamy odruchy samoobronne, jesteśmy ludźmi.

Zabrakło mi trochę w ostatni dzień i tylko nie wiem czy bardziej nóg czy głowy widząc, że Ivan i tak ma spore problemy już pod Mortirolo.

Jako Polacy byliśmy widoczni, aktywni, każdy w swoim terenie. To najlepsze Giro w wykonaniu Polaków w ostatnich latach. Body był cholernie mocny czego kibic nie mógł niestety łatwo wychwycić, bo pracował często jeszcze przed transmisją ale pokazał po raz kolejny, że jest w ścisłej czołówce światowej czasowców. Proszę sobie wyobrazić, że praktycznie jako jedyny z top10 z ostatniej czasówki brał wiatr w twarz przez 20 dni przez dziesiątki kilometrów. Reszta „leciała” w kołach…

Najważniejsze, nie jadę DL, za parę dni jadę na Stelvio i później na San Pellegrino aż do… Tour de France! Ciesze się, jest to wyścig który trzeba pojechać jak się ma możliwość, wszystko się może zdarzyć ale trzeba tam być!

foto: Kasia Szmyd